Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

kiem oblężeniu, że nie mogę brać udziału w rozmowie. Ale... ale, moja Madziu, mam do ciebie prośbę...
— Słucham cię.
— Moja złota, może wyrobiłabyś Miętlewiczowi jaką dobrą posadę w cukrowni. Bo on wprawdzie ma dochody, ale ani wielkie, ani zbyt pewne... A nadewszystko musielibyśmy mieszkać tak daleko od Warszawy, no i... od was.
— Jakimże ja sposobem mogę wyrobić posadę panu Miętlewiczowi?... — spytała trochę niecierpliwie Madzia.
Panna Eufemja spojrzała na nią obrażona.
— Przecież wyjednałaś miejsce Fajkowskiemu... Cecylji i jeszcze tam komuś...
— Przypadkiem — rzekła Madzia.
— Aaa... wiesz — odparła z godnością panna Eufemja — nigdy nie spodziewałam się, że mi odmówisz tej drobnostki... Byłybyśmy razem... No, ale widać nie życzysz sobie utrzymywać z nami stosunków dawnej przyjaźni... Szczęście ludzi zmienia... Zresztą, nie mówmy o tem... Ja też mam dumę i wolałabym umrzeć, aniżeli narzucać się...
Madzia przygryzła usta; gadanina panny Eufemji sprawiała jej nieledwie ból fizyczny. Panna Eufemja także spostrzegła, że nie robi przyjemności swoją osobą, więc, posiedziawszy kilka minut, ze źle ukrywanym gniewem pożegnała Madzię.
— Boże, wyrwij mnie stąd!... — szepnęła Madzia po jej odejściu.
Zdawało jej się, że, z odmętu wielkich zwątpień, zaczyna spadać w błotnisty wir intryg i zawiści.
„Już i do Iksinowa doszły plotki, że jestem narzeczoną Solskiego — myślała z rozpaczą Madzia. — Trzeba stąd uciekać... uciekać jak najprędzej...“
Gdy jednak przypomniała sobie, że o tem postanowieniu musi rozmówić się z Adą i objaśnić przyczyny, dla których opuszcza ich dom — znowu straciła odwagę. Siły jej już wy-