Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

czerpały się i była jak listek na wodzie, który płynie tam, gdzie niosą go fale.
Na drugi dzień Madzia od rana nie widziała Ady; gdy zaś około pierwszej wróciła z pensji, pokojówka przyniosła jej od pani Gabrjeli list, zapraszający na chwilkę rozmowy.
Madzię oblały ognie, a potem chłód. Koniecznie zdawało jej się, że ta rozmowa dotyczyć będzie plotek, jakie krążą o niej i o panu Solskim, i że dziś — skończy się wszystko. Poszła na górę ze ściśniętem sercem, ale zdecydowana.
Zastała ciotkę Gabrjelę w towarzystwie tej samej wiekowej pani, która w czasie świąt wielkanocnych zrobiła jej słodko-kwaśną wymówkę o to, że Ada nie chciała należeć do kwesty. Staruszka była w czarnej, wełnianej sukni; przywitała Madzię z wielką powagą. Zato ciotka Gabrjela, niewiadomo z jakiej racji, pocałowała Madzię w czoło, ustami zimnemi jak marmur.
Kiedy Madzia usiadła naprzeciw obu pań, jak oskarżony naprzeciw sędziów, ciotka Gabrjela zaczęła:
— Chciałyśmy...
— To jest, ja prosiłam... — przerwała staruszka.
— Tak — poprawiła się pani Gabrjela — hrabina chciała pomówić z panią o pewnej drażliwej kwestji...
Madzi zaćmiło się w oczach, ale wnet odzyskała przytomność. Staruszka utkwiła w niej okrągłe oczy i skubiąc czarną suknię, mówiła powoli:
— Pani zna pannę Helenę... Helenę...
— Norską... — podpowiedziała ciotka Gabrjela.
— Tak, Norską — ciągnęła staruszka. — Zna pani jej stosunek do naszego Stefana?...
— Tak... — szepnęła Madzia.
— I zapewne słyszała pani, że rodzina Stefana, a właściwie — ja, nie życzymy sobie, ażeby Solski żenił się... z panną Norską...
Madzia milczała.