— Otóż, droga pani — mówiła staruszka nieco łagodniejszym tonem — czuję potrzebę usprawiedliwić się przed panią, dlaczego byłam przeciwna wprowadzeniu do naszej rodziny panny Norskiej...
— Czy pani życzy sobie, ażebym jej to powtórzyła?... — spytała zaniepokojona Madzia, nie rozumiejąc powodu osobliwych zwierzeń.
— Nic mi nie zależy... Znam tę panienkę tylko z fotografji, no... i z reputacji — odparła staruszka. — Chcę się tylko przed panią usprawiedliwić...
— Ażebyś, drogie dziecko, nie miała fałszywego wyobrażenia o naszych stosunkach rodzinnych — wtrąciła ciotka Gabrjela.
Jakaś błyskawica rozświetliła umysł Madzi i przez chwilę zdawało się jej, że te kobiety nie mają względem niej nieprzyjaznych zamiarów. Objawienie to jednak minęło szybko, pogrążając Madzię w pomroce jeszcze głębszej. Nic nie rozumiała... nic — czego od niej chcą obie damy. Owszem, zaczęła lękać się, że, z powodu owych plotek, wyrządzą jej jakąś obelgę.
— Pozwoli pani — mówiła staruszka, a sinawe usta niekiedy drgały jej i palce coraz szybciej skubały wełnianą suknię. — Pozwoli pani, że będę zupełnie szczerą... Szczerość, mojem zdaniem, winna być podstawą ludzkich stosunków...
— Proszę panią hrabinę — odparła Madzia, śmiało patrząc w okrągłe oczy, które mroziły jej serce.
— Stefan — ciągnęła dama — jest dobrą partją. Nawet gdyby nie miał tego nazwiska i majątku, jaki posiada, jeszcze byłby mile widziany w naszem towarzystwie i mógłby tu znaleźć żonę. Bo i my także znamy się na zaletach rozumu i serca, których nieszczęściem jest zbyt mało...
Otóż, panno Magdaleno, jeżeli Stefan zasługiwałby na nasz szacunek, nawet będąc biednym i nieznanym, jeżeli nawet w tym wypadku miałby prawo znaleźć żonę w sferze właści-
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.