wej, to chyba nie zdziwisz się, panno Magdaleno, że dla takiego, jakim jest dziś, chcielibyśmy znaleźć żonę niepowszednią...
— Majątek nic nie znaczy — wtrąciła pani Gabrjela.
— Nie mów tak, Gabrjelo; nie trzeba nikogo w błąd wprowadzać, nawet przez grzeczność — odparła staruszka. — Majątek, nazwisko i stosunki znaczą bardzo wiele. Jeżeli więc wybrana przez Solskiego kobieta nie posiada tych warunków bytu, musi je wynagrodzić zaletami osobistemi: rozumem, sercem, a nadewszystko — miłością i poświęceniem...
— To też, która je posiada... — odezwała się pani Gabrjela.
— Ale panna Norska nie posiadała ich. O ile wiem, jest to egoistka, która chce zrobić karjerę zapomocą piękności i kokieterji... Sama przecież mówiłaś mi, że nawet, już zaręczywszy się ze Stefanem, przyjmowała hołdy innych mężczyzn; co wogóle jest nieprzyzwoite, a w tym wypadku było niegodziwe.
— Och!... — westchnęła pani Gabrjela.
— Więc kończę — mówiła staruszka, wciąż patrząc na Magdalenę, a sine usta drgały jej coraz częściej. — Byłam przeciwną tej... pannie Helenie nietylko dlatego, że nie miała majątku, ani nazwiska, ale dlatego, że — nie kochała Stefana, lecz siebie. Żona Stefana, pojęta przez niego w tych warunkach, zawdzięczałaby mu wszystko, więc i wszystko powinna mu poświęcić... Wszystko — nie wyłączając własnej rodziny... Tylko taką kobietę moglibyśmy przyjąć...
— No, to byłoby zbyt surowe żądanie — zaprotestowała pani Gabrjela. — Stefan nie stawiałby takiego...
— Ale my możemy — odparła energicznie staruszka. — Mielibyśmy prawo przyjmować u siebie panią Helenę Solską, a nie przyjmować jej brata, ojczyma i matki, gdyby żyła...
Madzia nie zdawała sobie sprawy, w jakim celu mówią to do niej. Przeczuwała, czy podejrzewała osobistą zniewagę i w jej gołębiem sercu zakipiał gniew.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.