Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gniewasz się?... pogardzasz mną?... O, gdybyś wiedziała, jak jestem nieszczęśliwa!...
Panna Solska pocałowała ją w czoło i podniosła z klęczek.
— Jestem tak odurzona — mówiła do Madzi — że nie mogę zebrać myśli. Nie śmiem w tej chwili robić ci żadnych propozycyj... Gdybyś jednak kiedy potrzebowała moich usług... pamiętaj...
Rozpłakały się obie. Potem Madzia przemyła oczy i ubrała się, z zamiarem wyjścia do miasta.
Kiedy, jeszcze raz pożegnawszy Adę, stanęła u drzwi, panna Solska, jak przebudzona, zapytała:
— Powiedz mi... U Korkowiczów było ci bardzo źle, a jednak żałowałaś ich...
— Tak... U Korkowiczów było mi źle, ale — tamto mogłam znieść... U ciebie było mi lepiej niż w domu, ale... już mi sił brakuje...
Ukłoniły się sobie i Madzia znikła w przedpokoju.
Około szóstej wieczór, kiedy kareta Solskiego wyjechała na ulicę, Madzia wróciła na swoje dawne mieszkanie. Spakowała rzeczy i opuściła dom Solskich z tą samą starą walizą, którą przywiozła z Iksinowa.
Nikt jej nie pożegnał, służba ukryła się. Tylko stróż zawołał dorożkę, a szwajcar zniósł jej walizę, z taką miną, jakby nigdy nie widywał Madzi.
O ósmej wieczór, do gabinetu Ady przyszła ciotka Gabrjela ze staruszką hrabiną.
— Cóżto — rzekła staruszka, usiadłszy na fotelu — słyszę, że macie do mnie pretensję, z powodu panny Brzeskiej?
— Pretensji nie!... Ale nie stało się tak, jak być mogło, a mogło być dobrze — odparła Ada.
— Moja Adziu — mówiła staruszka, z miną spokojną, a nawet zadowoloną. — Ty jesteś emancypantka, Stefan poeta, a Gabrjela kocha was aż do słabości, więc we troje ułożyliście projekt, może bardzo ładny dla teatru, ale niepraktyczny