Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

Przypomniał sobie pomieszanie Madzi wówczas, kiedy zameldowano Miętlewicza. Przypomniał sobie ich rozmowę, w ciągu której gość z Iksinowa wspomniał i o majorze, i o śmierci jakiegoś Cynadrowskiego, co bardzo zmieszało Madzię...
— Aha!... aha!... — powtórzył Solski, odgrzebując w pamięci wizytę Miętlewicza, która już wówczas robiła na nim podejrzane wrażenie.
Zgierski spostrzegł, że jego wiadomości może zbyt silnie podziałały na Solskiego. Ukłonił się nisko i na króciutkich nóżkach potoczył się za drzwi.
„Więc panna Magdalena już ma przeszłość?... — myślał Solski. — Bah!... i nawet dramatyczną... Więc już było i strzelanie sobie w łeb?... To tak w rzeczywistości wygląda niewinne dziewczątko, które, według Dębickiego, nie miało czasu myśleć o sprawach erotycznych!... A to kochany profesor zna się na kobietach... Chociaż... dlaczego on zakończył swój wyczerpujący odczyt frazesem, że ktoby znał dokładnie pannę Brzeską, mógłby wyrobić sobie o niej inną opinję?... Aha!... Sprytny staruszek...“
Solski zerwał się z fotelu i zaczął chodzić po gabinecie, prawie wesoły. Niekiedy, na mgnienie oka, błysnęła mu myśl, że to, co Zgierski opowiadał o Madzi, wygląda niewyraźnie i może być plotką. Była nawet krótka chwila, że chciał to sprawdzić... Wnet jednak nasunął mu się cały szereg uczuć i powodów, zagłuszających te zachcenia.
Przedewszystkiem, jakim on sposobem sprawdzi i poco? Może ma zaprosić na pogawędkę pana Fajkowskiego, prowizora z Iksinowa i klepiąc go po ramieniu, przy kieliszku wina, ostrożnie wypytywać: jakto tam było z zapisem majora dla panny Brzeskiej?... Nie, pan Stefan Solski tego nie zrobi. On tego ani potrafi, ani chce rozszerzać koła demokratycznych znajomości, które już stanęły mu kością w gardle.
Dzisiaj wszystko jest jasne. Urocza Madzia, jak wszystkie