Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

koju usłyszała turkot maszyny do szycia, a w salonie, będącym zarazem jadalnią, zobaczyła — szczupłą szatynkę, samą panią Burakowską, której wręczyła kartkę pani Zetnickiej.
— Pani chce u nas zamieszkać? — spytała pani Burakowska, wycierając grubym fartuchem zatłuszczone ręce.
— Tak, proszę pani.
— Mamy tu jeden pokoik, z osobnym wchodem, a także z usługą i całodziennem utrzymaniem, za trzydzieści trzy ruble na miesiąc...
— Owszem, proszę pani, jeszcze dziś zapłacę.
— Doprawdy?... Co za szkoda!... — westchnęła pani Burakowska. — Bo ten pokoik (z meblami) będzie wolny tylko do sierpnia...
— Trudno, proszę pani — rzekła Madzia.
Maszyna do szycia nie przestawała warczeć.
W tej chwili do salonu (który był zarazem pokojem jadalnym) wszedł przystojny brunet, mogący mieć około czterdziestu kilku lat. Spojrzał na Madzię okiem znawcy i rzekł półgłosem do pani Burakowskiej:
— Moja droga, nie masz pół rubla drobnych?... Bo ja mam sturublówkę, a muszę spotkać się w Saskim ogrodzie...
— Mój brat... Pasternakiewicz, panna Brzeska... — zaprezentowała ich pani Burakowska, wydobywając ze starej portmonetki pół rubla małemi dziesiątkami i wielkiemi miedziakami.
Madzia zarumieniła się, pan Pasternakiewicz ukłonił się z miną człowieka, który idzie zmienić sturublówkę. W drugim pokoju maszyna do szycia wciąż warczała, a po mieszkaniu rozchodził się zapach kuchennych sosów.
Madzia tego samego dnia sprowadziła się do pokoju z osobnem wejściem, a gdy otworzyła okno na ulicę, doleciał ją z sąsiedniego pokoju stłumiony szmer maszyny do szycia.
Położyła się na krótkiem łóżku, ale nie mogła zasnąć do drugiej w nocy. Skoro świt, usłyszała, że pan Pasternakie-