Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

znać słodyczy małżeńskiego pożycia... Ach, panno Magdaleno, doskonale zrobiłaś, odtrącając Solskiego, którego widok napełniał mnie obawą i wstrętem... Jakie to musi być zwierzę, namiętne i ponure... Czysty inkwizytor!... Cha! cha! cha!... Chciał zjeść ładną kobietę jak ostrygę, a tu — klap!... i dostał po łapkach... Zdawało mu się, że skromna nauczycielka wobec jego bogactw zapomni o godności kobiecej...
Panno Magdaleno — zawołała, zrywając się — postąpiłaś jak Joanna d’Arc z tym... nienasyconym triumfatorem. No, bądź zdrowa!... Jeżeli będziesz kiedy potrzebowała lekcyj, daj mi znać i pamiętaj, że masz przyjaciółkę, która cię podziwia... Podli mężczyźni!...
Długo jeszcze po odejściu panny Howard, Madzia czuła zamęt w głowie. Zdawało jej się, że gorliwa apostołka praw kobiecych składa się z dwu osób. Jedna nienawidzi magnatów, druga przyjmuje od nich ofiary; jedna pogardza mężczyznami i małżeństwem, druga — bodaj czy nie wyszłaby zamąż.
„Cóżto za okrutnik ten Solski!... — rzekła do siebie Madzia. — Zabił Cezara...“
Potem przyszło jej na myśl, że jeżeli na pannie Howard krzywonogi plenipotent Solskich wywarł tak potężny wpływ, iż gotowa była wyjść za niego, to z jakiej racji Solski nie miałby zasługiwać na przywiązanie kobiety?
— Nigdy nie powiedział, że mnie kocha!... — szepnęła rozdrażniona Madzia.
Lecz wnet przypomniała sobie, że Solski robił więcej, gdyż spełniał każde jej życzenie. A jak on z nią rozmawiał, jak patrzył na nią, jak całował ją w rękę...
Teraz dopiero w sposób niejasny zaczęło budzić się w duszy Madzi pytanie: czy dobrze zrobiła, odrzucając Solskiego?... Ale stłumiła je, oburzona sama na siebie.
W korytarzu rozlegały się stąpania: trzecia serja stołowników pani Burakowskiej wracała z obiadu. W obocznym pokoju maszyna do szycia zaczęła warczeć, zapach przypalonego