tłuszczu wzmocnił się, a jednocześnie Madzia usłyszała głos pani Burakowskiej lamentujący:
— Patrzcie, kot zjadł cielęcy kotlet!... Mój Boże, mój Boże... czy tu podobna dojść do czego?... Gość stłukł talerz, Marjanna złamała warząchew, kot zjadł mięso... Ach, nieszczęście... ach, nieszczęście z wami!...
Madzi przyszło na myśl, że w tym domu wszystko obraca się naokoło cielęcego kotleta. Za tym kotletem biegają służące do miasta, na ten kotlet spieszą stołownicy, dla tego kotleta maszyna panny Pasternakiewiczówny warczy przez szesnaście godzin na dobę, na ten kotlet polują głodne koty, wreszcie z powodu tego kotleta pani Burakowska wpadła w rozpacz.
Nic — tylko cielęce kotlety!... One tu panują, one zaprzątają wszystkie rozumy i zapełniają serca.
Nie tak było u Solskich, gdzie wcale nie zajmowano się jedzeniem. Troszczono się o danie pracy ludziom potrzebującym, rozmawiano o duchach, o tem, czy fabryka jest istotą żywą, która myśli i czuje, rozprawiano o towarzystwie kobiet, albo o możliwości powszechnego potopu...
I stała się rzecz dziwna. Dom Solskich, z którego Madzia wydarła się jak z łoża tortur, po kilku dniach, zaczął budzić w niej tęsknotę.
Cicho tam było; przez okna zaglądały drzewa ogrodowe... A nadewszystko, poza obrębem zajęć na pensji, Madzia miała kogo otaczać swoją opieką. Przecież Ada, ta wielka pani, tuliła się do niej, szukała jej towarzystwa i pieszczot jak dziecko, które potrzebuje kochać i być kochanem...
— Co ja zrobiłam?... — szepnęła Madzia, załamując ręce.
A ten Solski, szorstki, dziwak, ale kipiący nadmiarem sił... Burza w ludzkiej postaci, która jednak łagodniała wobec niej... Prawda, że rozniecał trwogę, zupełnie jak burza, kiedy człowiek dostanie się między jej wichry i pomroki... Jakież to jednak wydaje się piękne dziś, kiedy przeszło na zawsze!...
W tej chwili Madzia jasno zrozumiała: czem dla niej był
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.