w niej nauczycielkę dla swych córek, czy kuzynek. Przyczem, w sposób niezawsze zręczny, kierowały rozmowę na stosunki Madzi z Solskimi, a nie odebrawszy odpowiedzi, wychodziły obrażone.
Był i Dębicki. Przepraszał Madzię, że nie złożył jej dotychczas wizyty; ale w tych czasach miał znowu atak sercowy i musiał unikać schodów. Następnie z miną zakłopotaną zapytał: czy Madzia nie chciałaby przez wakacje udzielać lekcyj jego siostrzenicy, Zosi, godzinę na dzień, za dwadzieścia rubli miesięcznie.
Madzia przyjęła profesora z radością i nawzajem prosiła go, ażeby pozwolił jej dawać lekcje Zosi, ale darmo. Po rozprawach i błaganiach, Dębicki zgodził się na projekt Madzi; widocznie chciał z nią utrzymać stosunki.
Ale o tem, co się dzieje z Solskimi, nie wspomniał i wyszedł, powtarzając obietnicę, że, o ile pozwolą mu siły, będzie ją odwiedzał. Po jego odejściu smutek opanował Madzię; zrozumiała, że jej przyjaźń z Solskimi już zerwana.
Na drugi dzień po Dębickim wsunął się do pokoju Madzi pan Zgierski. Kręcił się, uśmiechał, strzelał oczkami po pokoju, niby odniechcenia wypytując Madzię: kto obok niej mieszka i kto ją odwiedza? Lecz żadnym ruchem, żadnem słówkiem nie zdradził się z tem, że swoją posadę przy Solskim zawdzięcza Madzi.
Owszem, pod koniec wizyty zrobił minę protekcjonalną i czule ściskając rękę Madzi, a wymownie patrząc w oczy, oświadczył gotowość — wspierania jej radami i stosunkami.
— Będę panią częściej odwiedzał... Myślę, że najlepiej wieczorkiem, nieprawdaż?... Możemy kiedy pójść, albo pojechać na spacerek...
Mówiąc to, w tak dziwny sposób manewrował swoją aksamitną ręką i tkliwemi spojrzeniami, że w Madzi zakipiał gniew. Odpowiedziała, że nie chce go fatygować w żadnej porze dnia i — odwróciła się do okna.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.