Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

Zgierski wydał jej się wstrętnym. Nie mogła mu przebaczyć ani plotek, jakie o niej rozgłaszał, ani dowodów czułości, któremi chciał ją uszczęśliwić.
Pan Zgierski szybko opuścił mieszkanie Madzi. Miał zaś tak wzniosły umysł, że nietylko nie rozgniewał się na nią, ale nawet nie stracił zimnej krwi w ocenianiu jej wartości.
„Ładna dziewczyna — myślał, ostrożnie tocząc się ze schodów. — Obraża się po królewsku, no... i niewiadomo jeszcze, co z niej będzie?“
Wprawdzie w kilka dni później złożył o niej bardzo niekorzystny raport Solskiemu; lecz w istocie opowiedział tylko to, co słyszał w domu państwa Korkowiczów, od pani podsędkowej. Wogóle, w stosunkach z Solskim, pan Zgierski pod pewnemi względami odznaczał się nieposzlakowaną prawdomównością.
Ze wszystkich objawów współczucia, jakie w owej epoce spotkały Madzię, najważniejszą była propozycja panny Malinowskiej. Przełożona nietylko wyszukała jej wyborne lekcje na czas wakacyj, ale oświadczyła, że po wakacjach przyjmie ją do siebie na stałą nauczycielkę.
Madzi spadł ciężar z serca: miała spokój, przynajmniej na kilka lat.
Prawie jednocześnie pani Burakowska wspomniała Madzi, że może lokować się i stołować u niej bodaj do września. Powiedziano jej bowiem w składzie aptecznym, że kasjerka prosiła o dłuższy urlop.
Wobec tylu dowodów życzliwości ludzkiej, Madzia zaczęła odzyskiwać swój radosny humor. Postanowiła nie myśleć ani o Solskich, ani o śmierci i nicości, tylko — żyć z dnia na dzień, pracując i wsłuchując się w to życie codzienne, które dokoła niej biegało, warczało, turkotało i swędziło.
Wprawdzie niekiedy budziły się w niej wspomnienia wielkich komnat, gwiaździstego nieba nad ogrodem, wykładów Dębickiego, pieszczot Ady. Wprawdzie snuł się przed jej