Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

„Ileż osób mogłoby mnie przeklinać — myślała Madzia — gdyby Solski naprawdę był mściwym...“
Lecz on mścić się nie będzie. I ta właśnie wiara w charakter Solskiego stała się dla niej nową zgryzotą. Bo gdyby był mniej szlachetny, Madzia mniej odczuwałaby zniewagę, jaką wyrządził jej, prosząc o rękę dlatego, że Helena postanowiła wyjść za Korkowicza!
„Jakie to szczęście, że powiedziałam, iż kocham innego...“ — myślała Madzia.
Odmowa jej zapobiegła dalszym upokorzeniom; ale nie zmieniła faktu, że Solski ją lekceważył i chcąc pokazać Helenie, że o nią nie dba, ją, Madzię, gotów był wybrać za żonę!
„Patrzcie — mówił tym czynem — piękna panna Helena tak mało była mi potrzebna, że jej miejsce może zająć byle kto... jej koleżanka, panna Brzeska...“
Za co on ją skrzywdził, ten człowiek taki niezwykły, mądry, taki dobry?... Czyliż nie oceniała jego przymiotów, czy zrobiła mu kiedy przykrość, czy — nie uwielbiała go, choć napełniał ją przerażeniem?...
I otóż stał się cud, jaki czasami dokonywa się w sercu kobiety. Solski mądry, Solski szlachetny, Solski, który spełniał wszystkie życzenia Madzi, który korzył się wobec niej, był dla niej obcym i budził tylko uczucie podziwu, pomieszanego ze strachem. Ale ten Solski, który, w przekonaniu Madzi, dał jej dowód lekceważenia, ten — zaczął ją interesować.
Zadając ból, posiał uczucie.
W ciągu kilku minionych tygodni, we wspomnieniach Madzi stopniowo zacierały się ogromne, milczące pokoje, stary ogród, napełniony zielonością i świergotem ptaków, wykłady Dębickiego, pieszczoty Ady... Wszystko zacierało się, ale na gasnącem tle tem wyraźniej rysował się dziki i brzydki magnat, z gwałtownemi ruchami, z pałającemi oczyma, który jednych uszczęśliwiał, a innych deptał.