Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

gorsza siostra przynajmniej nie zrobiłaby skandalu w tych czasach, kiedy miałem dostać świetną posadę... Ale ta... moja siostra, właśnie dlatego dziś przyjęła Korkowicza, ażeby raz na zawsze pogrzebać moje plany.
— Ona z przyczyny pana zerwała z panem Solskim...
Pan Kazimierz nieco zarumienił się.
— Słyszałem tę bajkę — odparł z lekceważeniem — ale nie ja jej uwierzę... Zrobiła niegodziwość, a teraz chce pozować na ofiarę... Paradna!... Alboż nie pamiętam, że ona zazdrościła mi nawet pieszczot matki... Czy to raz dostrzegałem w błysku jej oka... w ruchach... nienawiść dla mnie...
— Ach, panie Kazimierzu...
Pan Kazimierz umilkł, lecz wściekle machał laseczką.
— Proszę pani... — zaczął po chwili. — Parę tygodni temu, pewien bankier, mój znajomy, gotów być dać mi posadę korespondenta z pensją dwa tysiące rubli rocznie, na początek. W tych dniach zaś, kiedy zażądałem posady... dał mi, ale z pensją sześciuset rubli. A jakie robił miny!...
Na chwilę stanął w alei, odrzucił głowę wtył; lecz znowu pochylił ją i idąc, mówił jakby do siebie:
— Czy warto żyć na świecie, w którym znaczy tylko przypadek, albo szachrajstwo?... Gdzie moje ideały... moje cele?... Biedna matka!... Ach, czuję, że mi coś po niej zostało w spadku: pożądanie, aby już rozsypać się w proch — jak mówi Leopardi. Ostatni nędzarz, jeżeli ma siostrę, to — ją ma... Nie pomoże mu, ale przynajmniej rozmawia, pocieszy go, popieści... A ja co?... Mam siostrę, którą muszę pogardzać...
— Najniższe uszanowanie!... — odezwał się w tej chwili głos donośny i słodki.
To pan Zgierski przebiegł około nich, uśmiechnięty, okrągły, z kapeluszem w ręku.
Pan Kazimierz ponuro obejrzał się za nim.
— Jestem pewien — rzekł — że śledzi nas ten jegomość...