Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale co tam! Dwaj ludzie uwierzą jej: Dębicki i ojciec. O nich jej tylko chodziło.
Zgierski widział ich?... Tem lepiej. Narobi plotek, a w takim razie ofiara Madzi będzie zupełniejsza. Tem goręcej błogosławiłaby ją dusza zmarłej matki, dusza pani Latter, gdyby, na nieszczęście — już nie rozsypała się na atomy żelaza, fosforu i jeszcze jakieś.
A może plotka dojdzie i do Solskich?... Otóż to będzie najlepsze. Niechże pan Solski myśli, że ona kocha się w Norskim, skoro miał odwagę prosić ją o rękę, naprzekór Helenie, która go odrzuciła...
Madzia przy stole mało jadła, nie rozmawiała z towarzyszami, nawet nie dokończyła obiadu. Gdy wyszła do swego pokoju, stołownicy pani Burakowskiej jednomyślnie odezwali się, że pannę Brzeską musiało znowu spotkać coś ważnego, gdyż wydawała się rozgorączkowaną.
Istotnie była podniecona. W jej duszy zapłonął nowy a piękny cel: zastąpić matkę i siostrę opuszczonemu człowiekowi — zbudzić genjusz do lotów... Madzia nawet przypomniała sobie kilka romansów i kilka poezyj, których treścią było to, że kobieta może albo natchnąć, albo zamordować genjusza.
Jeszcze nigdy stanowisko kobiety nie wydawało się Madzi tak wysokiem i nigdy tak dumną nie była z siebie, jak w tej chwili. Co tam stowarzyszenie kobiet, pensja w Iksinowie, albo szkoła przy cukrowni!... Genjusza uratować dla ludzkości, to cel!... A jak rzadko podobne zagadnienie nastręcza się kobietom!
Kiedy popołudniu, skończywszy lekcję z siostrzenicą Dębickiego, układała plan: w jaki sposób najpierwej — pocieszyć, po wtóre — podźwignąć, a po trzecie — natchnąć pana Kazimierza, przyniesiono jej list z poczty. Na kopercie poznała rękę ojca.
Stary doktór rozpisał się obszernie, co nie było w jego zwyczaju. Donosił Madzi, że o oświadczynach Solskiego i jej