Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

Wkońcu donosił doktór, że panna Cecylja otrzymała list od panny Solskiej i że w tych czasach wyjeżdża do Jazłowca.
Wiadomość o chorobie brata wstrząsnęła Madzią, a propozycja ojca otworzyła przed nią nowe horyzonty. Więc ona ma kim opiekować się i to kimś bliskim i potrzebującym troskliwej ręki... Więc ona może mieć swoją szkołę, naprawdę swoją... Może uczyć dzieci i czuwać nad bytem ich rodziców... Ileż dobrego jeszcze uczyni w życiu!...
Chciała natychmiast pisać do ojca i do Zdzisława, że zgadza się na ich projekt. Zbliżyła się do stolika, zaczęła szukać papieru, lecz — przyszło jej na myśl, że pośpiech jest zbyteczny. Musi przecież do końca wakacyj zostać w Warszawie, ponieważ ma terminowe lekcje; nie może też zrywać umowy z panną Malinowską, bez uprzedzenia jej...
„Napiszę do Zdzisława jutro... za parę dni... a jednocześnie do panny Malinowskiej, że już nie będę u niej damą klasową. To taka zacna kobieta, tak poczciwie ze mną postępuje...“ — mówiła sobie Madzia.
Zaś przez ten czas, jaki jeszcze przepędzi w Warszawie, będzie mogła pocieszyć, podźwignąć i natchnąć swego drugiego brata — pana Kazimierza.
„Tak, muszę mu dodać otuchy!...“ — myślała Madzia, czując, że w tej chwili genjusz pana Norskiego nieco blednie w jej oczach. Zdzisław nie jest genjuszem, a mimo to przysyła rodzicom pieniądze i myśli założyć własną fabrykę jak Solski... Tymczasem pan Kazimierz okropne stacza ze sobą walki, ażeby — wstąpić do bankierskiego kantoru!
Blado, bardzo blado wyglądał w jej oczach pan Kazimierz. Madzia aż oburzyła się na siebie, że porównywa genjusza ze zwykłym człowiekiem, jakim jest jej brat. I tem silniej odezwało się w niej poczucie obowiązku dla pana Kazimierza, któremu w południe miała zastąpić siostrę i matkę, a już nad wieczorem myśli zostawić go własnym losom.
Przez kilka następnych dni Madzia nie odpisała bratu,