— Przepraszam... czy nie przeszkadzam?... Może tu podać samowar?... A może posłać po szynkę?...
— Ach, jeżeli dla mnie — odezwał się pan Kazimierz, zupełnie otrzeźwiony — to dziękuję... Muszę widzieć się z kimś...
Wziął kapelusz i pożegnał Madzię. Pani Burakowska znikła za drzwiami.
— Ale na weselu Helenki będzie pan?... — zapytała Madzia.
— Upewniam panią, że wolałbym nie doczekać wesela... żadnej z moich sióstr... — odpowiedział pan Kazimierz tonem ironji.
Gdy wyszedł, Madzia czuła tylko zmęczenie całodziennemi lekcjami i rodzaj żalu do siebie, że prawie wcale nie podźwignęła dziś pana Kazimierza, ani rozbudziła jego genjuszu.
„W każdym razie — myślała — już wie, że mu zastąpię siostrę i matkę... Siostrę on sam we mnie odgadł, a matkę przypomniałam mu.“
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.