Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

godna specjalistka pocałowała ją w rękę i oświadczyła gotowość spełniania wszelkich rozkazów.
— Gdzie jest chora, panna Stella?... — spytała Madzia.
— Tu... zaraz... dałam jej osobny pokoik... Bo ja, panunciu, jak widzę osobę z edukacją, tobym jej nieba przychyliła... Kaśka, albo Maryśka, proszę panunci, to może gdziekolwiek... i na drugi dzień pójdzie do roboty. Ale dama z edukacją... ach, panunciu!... U mnie, panunciu, to czasami i hrabiny mieszkają... Co dziwnego? Książę, nawet biskup, może nogę złamać. Tak i z tem... O tu, paniusiu... Ale że też Pan Bóg zlitował się nad biedaczką, choć w ostatniej chwili!...
— Ona taka chora?
— Proszę panunci, co tu dużo gadać?... Dziś albo jutro stanie do miary! Gdyby tak chorował bogaty człowiek, już byliby tu panowie z trzech kantorów pogrzebowych i mówiliby: moja pani Turkawiec, jak tam tego... ten... niech pani da zaraz znać, a nie będzie pani żałowała! Ale że kona biedactwo, to nawet karawaniarz wolałby stanąć do wożenia śmieci, niż tu... Ach, panunciu — prawiła jejmość, znowu całując Madzię w rękę — biednego nawet święta ziemia płycej bierze, i w kilka lat oddaje kości na cukier. Ja też, mówię panunci, od kiedy dowiedziałam się o tem, pijam herbatę bez cukru...
Pani Turkawiec wypowiadała swoje nieskończenie długie traktaty, przy spadzistych schodach, nie spiesząc się z otwieraniem drzwi do apartamentów. Wreszcie otworzyła.
Mrok, brud, ciasnota i zaduch były pierwszemi wrażeniami Madzi przy wejściu do tego szczególnego zakładu. Jednym rzutem oka spostrzegła, że znajduje się na poddaszu, zapełnionem przez dwa szeregi kletek, przypominających żydowskie kuczki.
W tej chwili pani Turkawiec, schwyciwszy za kołek, szarpnęła go i otworzyła drzwiczki, które odsuwały się jak w korytarzowych wagonach.