Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

szeczkę mleka ze smoczkiem, a do koszulki przypiętą kartkę: „Ochrzczona z wody, nazywa się Magdalena...“ Na pamiątkę pani tak ją nazwałam... Kiedy ją stąd wynieśli, zaczęłam gryźć palce, bić głową o ścianę i krzyczeć jak tamta...
Jęk w dalszym kącie wzmagał się i modulował; we wszystkich kletkach słychać było zaniepokojenie. Madzi zimny pot wystąpił na twarz.
— Proszę jeszcze wina... można?... O, gdybym ja stąd wyszła!... — mówiła Stella. — Ale cóż, jestem winna osiem rubli...
— Już zapłacone — przerwała Madzia — a oto... tymczasem...
I wsunęła chorej pod poduszkę trzynaście rubli.
— Droga!... święta!... — zawołała chora z płaczem i zaczęła całować ręce Madzi. — Ale ja tylko pożyczam... zwrócę... przysięgam, że zwrócę... i to... i tamto, co pani wyda na malutką...
Znowu upadła na poduszkę i zaczęła dyszeć, chwytając się za piersi i z trwogą patrząc w oczy Madzi. Po chwili atak przeszedł, chora uspokoiła się i mówiła dalej:
— W szpitalu nie chcę być długo... O, gdybym ja mogła na wieś!... Jestem pewna, że w tydzień odzyskałabym siły i zrobiłabym furorę w świecie... Dobijałyby się o mnie wszystkie sceny... bo nie ma pani pojęcia, co się stało z moim głosem... Kiedy tu raz zaśpiewałam parę taktów: „Gdyby rannem słonkiem...“, stara i jej pacjentki zrobiły mi owację... Cóżto za głos cudowny!... rozpłakałam się jak dziecko...
— Ale niech pani nie męczy się... — nieśmiało wtrąciła Madzia.
— Mnie to nie męczy... nic, ale to nic!... — prawiła rozgorączkowana Stella, na której twarz wystąpiły ceglaste wypieki, a usta przybrały barwę karminu. — Tydzień na wsi i... zobaczycie... Za każdego rubla, który winnam komu, od-