Po kilkunastominutowej podróży, która wydawała się Madzi nieskończoną, dorożka zaczęła zjeżdżać nadół Tamki. Minęli gmach konserwatorjum i zatrzymali się naprzeciw krótkiej uliczki, zakończonej bramą, na szczycie której wznosił się żelazny krzyżyk.
— Tu — rzekł dorożkarz.
Madzia wysiadła, a minąwszy nieforemny dziedziniec, weszła do gmachu o powierzchowności więzienno-szpitalnej.
„Straszne tu musi być życie!...“ — pomyślała.
W sieni wyszła naprzeciw niej młoda szarytka, pytając, czego sobie życzy.
— Chciałabym zobaczyć się z matką Apolonją.
— Czy ma pani... jaką prośbę?
— Nazywam się Brzeska, jestem znajomą matki Apolonji — odpowiedziała Madzia rozdrażnionym tonem, spostrzegłszy, iż gotowi posądzić ją, że przyszła po wsparcie.
— W poczekalni jest w tej chwili kilka osób — odparła szarytka. — Ale, jeżeli pani jest znajomą matki Apolonji, to możemy pójść do niej.
Poszła prędko naprzód, Madzia za nią, przez korytarze, na schody i ze schodów. Wstępowały do kilku sal, lecz matki Apolonji nie było. Przez ten czas Madzia oglądała się w nowem otoczeniu. Uderzyła ją zadziwiająca czystość, obrazy na ścianach, małe ołtarzyki w salach i napisy nad niektóremi drzwiami:
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.
XIV.
SPACER.