świata. Zbliżyła się do okna, a w tej chwili cicho otworzyły się drzwi i odezwał się za nią głos łagodny:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Przypomniałaś sobie nareszcie, ażeby mnie odwiedzić, niedobra? A ja od pół roku spodziewałam się twojej wizyty.
Madzia ucałowała ręce czerstwej staruszki i dość niezręcznie tłomaczyła się z zapomnienia.
— No, no, nie gniewam się — uspokoiła ją matka Apolonja. — Siadajże. Wy, kobiety światowe, zbyt wiele macie interesów, ażebyście mogły pamiętać o przyjaciółkach waszych babek. Cóż cię do nas sprowadza?...
Madzia opowiedziała o Stelli, jej chorobie, o dziecku, obecnem miejscu zamieszkania i — prosiła dla niej o pomoc.
Szarytka zacierała ręce, potrząsając niekiedy wielkim kapeluszem.
— Oj ty... ty!... — rzekła, grożąc palcem Madzi. — Niedarmo doszły nawet do nas pogłoski, że jesteś emancypantką. Co za szczególne masz znajomości! Naturalnie, że musimy zaopiekować się tą nieszczęśliwą i owocem jej grzechu, ale cóżto za kobieta!... Pewnie, Bóg wie od kiedy, nie spowiadała się. A ty, zamiast pomyśleć o jej duszy, zaniosłaś wino, nie pytając nawet lekarza o zdanie.
— Przypuszczałam... — wtrąciła Madzia.
— Że umierającemu bardziej przyda się wino, niż pojednanie z Bogiem — przerwała szarytka, a cień padł na jej twarz łagodną. — Te panie z waszego obozu — ciągnęła — wiele mówią o prawach kobiet, ale całkiem zapomniały o prawach boskich. Potem dzieci oddają do szpitala, a same umierają w domach kobiet wątpliwej wartości.
— Pani gniewa się na mnie...
— Gdzieżby znowu! — odparła szarytka, ściskając Madzię. — Masz rysy twojej babki, Felicissimy, a to mi wystarcza. Choćbyś nawet i poszła kilka kroków za nowym prądem, powrócisz.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.