Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani sądzi, że takie powroty są możliwe?...
Szarytka podniosła głowę i z uwagą spojrzała na Madzię. Zamyśliła się i odparła:
— Gdy człowiek nie umie sam powrócić, Bóg zastępuje mu drogę...
Madzię przebiegł dreszcz i pobladła.
— No, ale co tam — rzekła szarytka łagodniej, spostrzegłszy zmianę w twarzy Madzi. — Do tej nieszczęśliwej zgłosi się kto jeszcze dzisiaj i przekona się, co można zrobić. Zostaw mi jej adres. Jeżeli zaś chcesz zobaczyć to biedne dzieciątko, dam ci bilet.
Madzia powiedziała adres Stelli; szarytka wyszła i niebawem wróciła z kartką.
— Oddaj to siostrze Marji, u Dzieciątka Jezus, a ona cię poinformuje.
Madzia ucałowała ręce staruszki.
— Przychodźże tu czasem — mówiła szarytka. — Już nie będę cię strofować za nieostrożne słowa. Ale widzisz, jestem stara i, choć mniszka, jednak trochę widziałam na świecie. Mój kornet nie zasłaniał mi oczu. Niejedna uwaga może ci się przydać; tem bardziej, że, biedaczko, pracujesz zdala od matki... Do widzenia.
Ucałowała Madzię, przeżegnała i wyprowadziła do sieni.
— Przyjdź tu czasem...
„Dziwny... cóżto za dziwny świat!“ — myślała Madzia, biegnąc do furtki. Była tak rozdrażniona, że lękała się, ażeby, wedle słów szarytki, krzyż, stojący za murem ogrodu, nie zeszedł z kwiecistego pagórka i — nie zastąpił jej drogi.
Kiedy zmęczona wróciła do swego mieszkania, nie mogła nadziwić się, że jest u siebie i że wybiła piąta. Więc dopiero dwie godziny, jak ona wyszła z domu, do Stelli?... Nie, to chyba miesiąc już upłynął, a może rok!... Bo czy podobna w ciągu dwu godzin napotkać tyle kontrastów, tyle odczuć i tyle przeżyć, co ona?...