Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.

to są warjaci, rzuciła się w pierwszą sień i na szczęście spotkała szarytkę.
— Sieroty są w tamtem skrzydle — rzekła szarytka, wysłuchawszy objaśnienia Madzi. — Zaprowadzę panią do siostry Marji.
Prędko weszła na pierwsze piętro i na korytarz, który zadziwił Madzię długością. Mijały jedne za drugiemi drzwi ponumerowane i zamknięte, za któremi Madzia domyślała się chorych. Powietrze było przesycone zapachem karbolu i ciszą. Raz spotkały posługacza, śpieszącego z kubłem, drugi raz pacjenta w drelichowym szlafroku i kucharskiej czapce, potem lekarza, który, w grubym fartuchu, wyglądał jak rzeźnik.
Madzię ogarniał niepokój i coraz więcej intrygowały drzwi ponumerowane.
„Gdzież tu są chorzy?...“ — myślała.
Wtem na lewo zobaczyła wielkie okno, a za oknem, gdzieś w dole, olbrzymią salę, wypełnioną dwoma szeregami łóżek, z których każde było zajęte. Między łóżkami snuło się parę posługaczek i zakonnica.
— Co to jest, proszę pani?... — zapytała Madzia swej przewodniczki.
— Sala gorączkowych — odparła szarytka, biegnąc naprzód.
— Wieluż tam chorych?...
— Sześćdziesiąt łóżek.
„Sześćdziesiąt!... — pomyślała Madzia. — Czy podobna, ażeby tylu chorych było w Warszawie!... A jeszcze na innych salach...“
Skręciły na lewo; zapach karbolu ciągle im towarzyszył. Po chwili Madzia usłyszała szczególny krzyk, jaki wydają zabawki mechaniczne... Znowu drugi i trzeci podobny... Jednocześnie wyszła z pokoju inna zakonnica, której przewodniczka Madzi wręczyła kartkę.
— Ach, to pani — rzekła zakonnica i przedstawiła się