jako siostra Marja. — Już wczoraj zapytywała mnie matka Apolonja o dziewczynkę Magdalenę, która ma krzyżyk ze złotego drutu, a nastała do nas przed miesiącem. Jest taka dziewczynka.
— Mogę ją zobaczyć? — szepnęła Madzia.
— Proszę panią — rzekła siostra Marja, otwierając inne drzwi.
Madzia na progu zawahała się, lecz weszła. Zobaczyła obszerny pokój z otwartemi oknami, które wychodziły na ogród. Było tu widno, nawet słonecznie, lecz ciasno z powodu nagromadzenia łóżek i łóżeczek. Siedziało tu lub spacerowało siedem, czy osiem kobiet o zwiędłej cerze, które karmiły dzieci, poprawiały je w łóżeczkach, albo rozmawiały ze sobą. Jedna mamka trzymała na rękach dwoje niemowląt.
— Dwoje karmi?... — spytała zdziwiona Madzia.
— Czasem troje — odparła szarytka.
Kilkoro dzieci płakało głosami lalek; jedno, siedzące na rękach u mamki, zastanowiło Madzię niezwykle mądrem spojrzeniem. Nie miało jeszcze roku, a można było sądzić, że przemówi i o coś zapyta. Wszystkie były mizerne.
— Oto dziewczynka — rzekła zakonnica, wskazując na łóżeczko, w którem leżał twór o pomarszczonej skórze, sinawego koloru, z nóżkami cienkiemi jak palec dorosłego człowieka.
— Boże! jakież ono chude... — zawołała Madzia. — Czy chore?...
— Coraz słabsze... Kwestja kilku dni — odparła szarytka.
— Ależ trzeba ją leczyć... Ja mam dla tej dziewczynki pieniądze... — mówiła Madzia drżącym głosem.
Szarytka wzruszyła ramionami.
— Robi się, co można. Maleństwo to ma nawet osobną mamkę, ale...
— Może jej czego brak?... — nalegała Madzia.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.