Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

Wkońcu, tknięty przeczuciem, zdecydował się pójść do starego Korkowicza, no — i dać mu lekcję grzeczności.
Nazajutrz, około drugiej po południu, poszedł do piwowara, który przywitał go w gabinecie — bez surduta i kamizelki, gdyż dzień był gorący. Za tak lekceważące przyjęcie pan Kazimierz gotów był zrobić Korkowiczowi awanturę; uspokoił się jednak, spojrzawszy na jego potężne ręce, i tylko rzekł do siebie: „A to niedźwiedzisko!... Ciekawym, czego on chce?“
Stary piwowar nie trzymał go w niepewności. Szeroko zasiadł na fotelu, gościowi wskazał miejsce na szezlongu i rzekł:
— Pan wie, że od wtorku siostra pańska jest moją synową?... Wzięli ślub w Częstochowie i wyjechali na miesiąc zagranicę...
Pan Kazimierz obojętnie kiwnął głową.
— Tym sposobem — ciągnął Korkowicz, motając brodę — pan od wtorku należysz do naszej rodziny...
— Bardzo mi to pochlebia — odparł zimno pan Kazimierz.
— Mnie niebardzo — pochwycił stary piwowar — ale mam nadzieję...
— Czy wezwał mnie pan poto, ażeby mówić impertynencje?... — spytał pan Kazimierz.
— Wcale nie. Wezwałem pana, ażeby po naradzie z nim uregulować jeden brzydki interes. Pan wziąłeś od niejakiego Mielnickiego, paralityka, cztery tysiące rubli... Tymczasem szlachcic nie ma z czego żyć... Musimy to załatwić...
— Cóż pana to obchodzi?.... — wybuchnął pan Kazimierz.
— Proszę pana — mówił, czerwieniąc się, Korkowicz — ja nie znam się na szlacheckich wyobrażeniach o godziwem i niegodziwem... Ale mój piwowarski rozum uczy mnie, że nie wolno obdzierać niedołęgów, którzy nie mają co jeść... A Mielnickiego obdarłeś pan, podnosząc cztery tysiące rubli, których gwałtownie sam potrzebował.