waszej matki. Ale chodzi o to, ażeby zwrócić cztery tysiące rubli Mielnickiemu. Szoruj więc pan do mego adwokata, załatw formalności prawne z Mielnickim, a cztery tysiące rubli i procent od kwietnia ja zapłacę.
Pan Kazimierz siedział jak skamieniały. Korkowicz ciągnął dalej:
— A panu radzę tak: ciśnij bankiera, idź na praktykę do mego browaru... Potem wyszlę cię zagranicę, a gdy nauczysz się warzyć piwa (nie takiego, jak dotychczas!), znajdę ci porządny browar, na którym będziesz miał byt niezależny...
No i cóż?... — zakończył stary, klepiąc po ramieniu pana Kazimierza.
— Do piwowarstwa nie mam ochoty — odparł Norski — a cztery tysiące rubli pan Mielnicki musiał być dłużnym naszej matce, ponieważ sam mi to powiedział.
Korkowicz ciężko podniósł się z fotelu.
— Jeżeli robi ci to przyjemność — rzekł — to wyobrażaj sobie, że Mielnicki był winien matce... Ja zwrócę mu, co się należy, i bez twego udziału, bo nie chcę, ażeby ludzie wycierali sobie zęby bratem mojej synowej. Upadam do nóg, panie Norski...
Pan Kazimierz, wzburzony, zerwał się z szezlonga, ledwie kiwnął głową Korkowiczowi i wybiegł z mieszkania.
W kilka godzin jednak odzyskał jasny pogląd na rzeczy.
„Jeżeli — myślał — ten słodownik chce zrobić prezent Mielnickiemu, niech robi... Cóż mnie to obchodzi?... Mielnicki jest człowiek uczciwy, który przyznał dług mojej matce... Ale przecież nie tak głupi, ażeby darowywać cztery tysiące rubli, których nie był winien...“
Rozumowaniem tem uspokoił się pan Kazimierz. Na nieszczęście, w parę dni później otrzymał bezimienny list tej treści:
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.