bienia, jest — przysłać nam świadków. Jutro o godzinie pierwszej w południe będziemy czekali na nich w mieszkaniu pana Pałaszewicza, którego adres pan ma.
Ukłonili się i znikli tak szybko, że Kotowski przetarł oczy.
— Zwarjowali?... — rzekł do siebie. — Pocóż ja miałbym się pojedynkować z takim cymbałem?...
Tego dnia lekarz ani myślał o chorych, lecz pojechał do swego przyjaciela, adwokata Menaszki. Opowiedział mu o awanturze, radząc się: czy Norskiemu i jego świadkom nie należałoby wytoczyć procesu o pogróżki?
— Ale dajże spokój! — odparł chudy i wysoki adwokat, nie posiadający na szczęście klientów. — Jedźmy lepiej do Walęckiego, to pojedynkarz, on poprowadzi interes...
— Jakto? — spytał oburzony Kotowski. — Więc ty, człowiek postępowy, zgodziłbyś się na pojedynek... zgniły zabytek wieków średnich?... i jeszcze z takim cymbałem?...
Postępowy jednak Menaszko okazał się nadzwyczajnym konserwatystą, gdy chodziło o skórę jego przyjaciela. Rad tedy nierad Kotowski, wziąwszy ze sobą adwokata, pełen trosk pojechał do Walęckiego, mrucząc przez drogę:
— Słyszane rzeczy, ażebym ja z takim cymbałem!...
Walęcki, człowiek mały i krępy, ale z ognistemi oczyma, był w domu. Gdy mu opowiedziano, o co chodzi, zapytał Kotowskiego:
— Dobrze pan strzelasz?....
— Ja?... Skądże znowu!...
— Więc kup pan sobie flower i strzelaj od rana do wieczora w kartę. Już ja potrafię przeciągnąć sprawę na kilka dni.
— Ależ ja ani myślę się pojedynkować!... — wrzasnął Kotowski.
— To pocóż pan do mnie przychodzisz? — odparł Walęcki. — Najmij sobie dwu posłańców i niech oni bronią cię, jeżeli Norskiemu przyjdzie fantazja wytłuc pana kijem.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.