Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak?... — odparł Kotowski. — Dobrze, będę się strzelał, jeżeli wy jesteście przeciw mnie...
— Nie jesteśmy przeciw panu, ale co robić? — odparł Walęcki z westchnieniem.
— Mam przecie narzeczoną... w jesieni ślub... A tamten cymbał Norski...
— Jeżeli panu przeszkadza narzeczona, to zwróć jej słowo, bo niema innego wyjścia — prawił Walęcki.
— Jakto niema wyjścia?
— Po pierwsze — Norski może pana wytłuc. Po drugie — stracisz praktykę i miejsce u Solskiego, który nie ścierpi u siebie tchórza. Po trzecie — nikt panu nie zechce podawać ręki, a ja najpierwszy. Po czwarte — sama narzeczona porzuci pana, jeżeli się ośmieszysz. Szukanie nagwałt pojedynku jest błazeństwem, ale odmawianie go jest niepraktycznością, bo od tej chwili lada osioł będzie jeździć na panu, jak na burej suce. Dlatego ucz się strzelać.
— Więc ja mam ginąć z ręki takiego cymbała?...
— Dopóki nie dowiedziesz pan, że Norski postępuje niehonorowo, nie masz prawa odmawiać mu satysfakcji.
— A niech djabli porwą wasze honorowe satysfakcje!... — jęczał Kotowski, chwytając się za głowę. — Oto przyjaciele!... a bodaj to pioruny!... Ginąć przez takiego osła!...
Wkońcu jednak upoważnił swoich przyjaciół, Walęckiego i Menaszkę, do zrobienia z jego ciałem, co im się podoba. W następstwie tej decyzji, panowie Walęcki i Menaszko zawiadomili panów: Rozbijalskiego i Pałaszewicza, że — są do ich dyspozycji.
Układy trwały trzy dni, w ciągu których nieszczęśliwy Kotowski, kupiwszy flower, zamiast przyjmować i odwiedzać chorych, od rana do wieczora strzelał z przedpokoju do karty, przybitej na ścianie w sypialni. Wypoczywał w tej pracy o tyle, o ile był na obiedzie u panny Lewińskiej, która natychmiast poznała, że jej narzeczony ma jakąś zgryzotę,