Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

nazwiska. Natomiast rozumiał doskonale, że gdyby mógł przypomnieć sobie nazwisko tego pana, wówczas bez błędu wydałby lekcję o Kotowskim i może dostałby piątkę.
Był bardzo zmartwiony swoją niepamięcią, tudzież nadzwyczajnemi powikłaniami, które napełniały całą izbę, siadały na oknach, na stołkach, na piecu, a nawet właziły mu pod kołdrę.
Później — pan Kazimierz przestał martwić się lekcją o Kotowskim, nie wyobrażał sobie, że jest uczenicą, nawet nie marzył, tylko spał.
Kiedy pojono go mlekiem, albo winem, czuł niesmak w ustach; kiedy go poprawiano na łóżku, zdawało mu się, że jego ręce i nogi są z ołowiu, a trzymają się tylko na nitkach. Był bardzo zmęczony i zniechęcony, a chciał tylko spać. Miał nawet zamiar powiedzieć, ażeby mu nie przeszkadzano; dał jednak spokój, przekonawszy się, że otworzenie ust i obrócenie językiem jest zbyt wielką pracą.
Dopiero w ósmym dniu choroby, ku wieczorowi, ocknął się. Uczuł rzeźwość, a spostrzegłszy w izbie nieznajomego człowieka, nagle odezwał się.
— Cóż tu, u djabła, tak cicho?...
— O... to pan mówi?... — odparł nieznajomy tonem zdziwienia.
— Kto pan jesteś?... — mówił pan Kazimierz, poprawiając się na poduszce. — Czy niema tu nikogo ze znajomych?... Co się to dzieje?...
— Ja jestem felczer — odparł tajemniczy nieznajomy. — Ale na dworze jest pani, która już trzeci dzień przyjeżdża dowiadywać się o pana.
— Pewnie moja siostra... Puśćcie ją...
Felczer wyszedł, a panu Kazimierzowi zdawało się, że zbyt długo nie wraca. Wtem otworzyły się drzwi i wbiegła jakaś osoba w czarnem okryciu, zasłonięta gęstym woalem. Prędko