Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

pożegnano w taki sposób, przypisywałaby winę sobie, zalałaby się łzami, wpadłaby w rozpacz.
Dziś śmiała się z ludzkiego egoizmu, który jeżeli nie ma sposobności konkurować o krociową pannę, przynajmniej wporę wyzbywa się nauczycielek i oszczędza na nich dwa ruble.
„Ach, gdyby Zdzisław odpisał!... — myślała. — Może tam, gdzie on mieszka, ludzie są inni... Wreszcie są to biedaki, a ci umieją być wdzięcznymi.“
Przypomniała sobie rodzinę nauczyciela w Iksinowie, Cecylję, Stellę, praczkę z domu Korkowiczów... Wszyscy oni okazywali jej miłość, bo też tylko ona była im życzliwa, im, opuszczonym, albo cierpiącym.
I otóż zaszła w niej wielka zmiana, a stało się to nagle, wśród pełnego dnia, na ruchliwej ulicy. Serce jej odwróciło się od zamożnych i zadowolonych, a zwróciło do opuszczonych i cierpiących. W tej chwili zrozumiała (o czem instynkt ostrzegał ją od dzieciństwa), że dopiero wówczas będzie naprawdę szczęśliwą, gdy potrafi poświęcić życie opuszczonym i cierpiącym. Wiedziała, że jeżeli do którego z nich los uśmiechnie się, porzuci ją bez podziękowania i zapomni bez żalu. Ale cóżto szkodzi? Przecież samotnych i zbolałych nie zabraknie nigdy, a ona tym tylko chce służyć.
„Ach, gdyby Zdzisław prędzej odpisał!... — mówiła do siebie. — Za kilka lat wrócilibyśmy tutaj. Byłabym opiekunką, lekarką, nauczycielką jego robotników, a gdyby oni mnie nie potrzebowali, gdzież jest taka okolica, w której brakłoby nieszczęśliwych? Ten głodny, ten obdarty, tamten chory, inny nie może zająć się własnemi dziećmi... Oto moje królestwo, nie salony, w których hoduje się egoizm...“
Upłynęła doba spokojnie, ale w Madzi z godziny na godzinę wzrastała gorycz. Chwilami zdawało się jej, że i w drugim domu wymówią jej lekcje. Nie wymówiono jednak; owszem witano i żegnano uprzejmie. Ten dom był niebogaty;