nie odbywały się w nim przyjęcia na kilkadziesiąt osób i nie było możności przerzucać nauczycielek.
Lecz następnego dnia, o dziewiątej rano, wpadła do Madzi zmęczona i zgorączkowana Mania Lewińska.
— Ach, moja droga, moja jedyna — zawołała Mania, rzucając się Madzi na szyję — ty tylko możesz nas uratować...
— Cóż się stało? — spytała Madzia spokojnie, a w duchu rzekła:
„Może Kotowski dostał dymisję, a ta biedaczka, dla uratowania go, każe mi wyjść za Solskiego?“
— Wyobraź sobie, moja droga — mówiła Mania Lewińska — że Władek Kotowski ma jakieś nieporozumienie z tym nieznośnym panem Norskim...
Jakże daleko odsunęły się czasy, kiedy Mania Lewińska, klęcząc przed Madzią, nie śmiała nazywać jej inaczej tylko panią!
— Jakieś ważne nieporozumienie — ciągnęła Mania.
Madzia spojrzała na nią zdziwiona. Panna Lewińska prawiła dalej:
— Władek nie chce mi nic powiedzieć... ale ja jestem bardzo, bardzo niespokojna... Ty jesteś serdeczną przyjaciółką pana Norskiego, więc wybadaj go, o co to chodzi... no, i ułagódź!... Przecież my niedługo mamy pobrać się z Władkiem, więc, gdyby, broń Boże, pojedynek...
W tem miejscu panna Lewińska zaniosła się od płaczu. Ale Madzię nie wzruszyła jej rozpacz, a rozdrażniło żądanie.
— Zmiłuj się, Maniu — odparła — nie tak dawno prosiłaś mnie o protekcję dla pana Władysława u Solskiego, który miał być moim narzeczonym... Dziś wysyłasz mnie znowu do pana Norskiego... Z jakiej racji?...
— Wy tak dobrze z sobą żyjecie... — szlochała Mania. — Jesteś jego przyjaciółką... on bywa u ciebie... chodzisz z nim na spacery...
Płakała tak, że Madzi żal się zrobiło.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.