Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus... Jak się masz, moje dziecko? Widzę, że nie zapomniałaś o mnie; a może znowu masz jaką śpiewaczkę... O, ale jesteś mizerna — mówiła zakonnica, ściskając Madzię.
— Jestem zmartwiona — odparła Madzia i opowiedziała staruszce cel swojej wizyty.
Matka Apolonja słuchała z uwagą; ale twarz jej sposępniała, a wielki kapelusz zaczął się chwiać pospiesznie.
— Moje dziecko — rzekła zakonnica po chwili — wprawdzie człowiek raniony w pojedynku, jest jak samobójca... No, ale zato Pan Bóg będzie go sądził... Otóż nie śmiałybyśmy odmówić państwu Korkowiczom podobnej usługi, gdyby nie brak sióstr. Mamy ich tak mało, że nie możemy delegować do osób prywatnych, bez uszczerbku dla szpitali. Niech tego przewiozą do szpitala. Ale ty źle wyglądasz?...
— Przeraził mnie ten wypadek... Pani pewnie widywała rannych: czy człowiek z przestrzeloną piersią może żyć?...
— Wszystko zależy od Boga. Gdy Bóg chce kogo ocalić, ocali, mimo najcięższych okaleczeń. Zresztą, mężczyźni są jak koty: przestrzelą mu głowę, szyję, piersi, a on przychodzi do zdrowia, jeżeli się tak Bogu podoba. Nie potrzebujecie się państwo niepokoić.
Staruszka pilnie przypatrywała się Madzi, nagle rzekła, biorąc ją za rękę:
— Eee... moje dziecko... tylko już mi się ocknij... Chodź ze mną, pokażę ci nasz instytut... Nie można tak przejmować się wypadkami, które lekkomyślny człowiek dobrowolnie ściąga na swoją głowę... Ale prawda, wy, świeckie damy, śmiałe w salonowych rozmowach, tracicie głowę przy chorych...
Tak mówiąc, matka Apolonja zaczęła oprowadzać Madzię po gmachu. Pokazała jej skromną kapliczkę, przed której drzwiami szarytki padały na kolana, schylając białe kapelusze. Potem obeszły duże sypialnie sierot, małe pokoiki za-