Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.

konnic, gdzie stało po kilka łóżek, zasłoniętych firankami. Następnie przeszły do sal, gdzie sieroty, dobrze wyglądające, uczyły się szyć i łatać bieliznę.
Wszędzie uderzała Madzię olśniewająca czystość i spokój, dziwny spokój, który koił jej wstrząśniętą duszę. Zdawało się jej, że wszystkie gorycze i bóle zostawiła za progiem tego szczególnego domu, którego mieszkanki robiły wrażenie krzątających się mrówek.
— Tu nasz refektarz — mówiła matka Apolonja, otwierając pokój o dwu oknach. — Przy tym stole siedzą: matka wizytatorka, matka asystentka, siostra ekonomka i podekonomka. Przy tamtych dwu stołach mieszczą się siostry kornetowe, a za tym pulpitem jedna z nich w czasie obiadu czyta przypadające na dzień rozmyślania...
— Panie nie rozmawiają przy obiedzie?
— Ależ do czego byłoby to podobne! — odparła zgorszona matka Apolonja. — My wogóle mało rozmawiamy, bo niema czasu... A tu, widzisz, jest kapliczka do odprawiania modlitw wieczornych...
— Cóż panie robią w instytucie?... — przepraszam, że zapytuję...
— Wszystko. Dozorujemy kuchni, pierzemy, myjemy podłogi, szyjemy bieliznę, suknie, pościel... Wszystko, co nam potrzeba, robimy same.
— A kiedyż panie wstają?
— Kładziemy się o dziewiątej wieczór, wstajemy o czwartej rano. Potem msza święta i — do pracy...
— A młodsze siostry i kandydatki robią to samo?
— Jeżeli nie więcej — mówiła siostra Apolonja. — Chcemy, ażeby przekonały się, że życie nasze nie jest łatwe. To też zostają tylko te, które naprawdę mają powołanie.
— Piękne powołanie, ale ciężkie... Czy żadna z tych pań nie żałuje wejścia tutaj?... Niektóre takie ładne... Może nie