Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

jąc się, staruszka. — Bądź spokojna. Tyle zgłasza się do nas kandydatek, że ledwie mogłybyśmy przyjąć czwartą część, gdyby były miejsca. Nie my wciągamy, ale nas proszą.
— To i mnie nie przyjęłybyście panie, gdybym kiedy namyśliła się wejść? — wesoło zapytała Madzia.
— Takich, które dopiero muszą namyślać się, wcale nie przyjmujemy.
— A jakież?
Staruszka zadumała się.
— Widzisz — zaczęła po pauzie — my, szarytki, jesteśmy ułomne istoty, zwyczajnie jak ludzie; może nawet gorsze i z pewnością gorsze od innych ludzi. Ale wszystkie osoby, należące do tego zgromadzenia, mają jedną wspólną cechę; nie wiem, czy to instynkt, czy niezasłużona łaska Boża... Oto, w każdej z sióstr, nad jej osobistemi skłonnościami, góruje — chęć służenia — bliźnim, opuszczonym i cierpiącym. Wiem, że panie światowe mają więcej serca aniżeli my; że są lepsze, ukształceńsze, delikatniejsze i czulsze od nas. My jesteśmy proste kobiety, oswojone z niedolą, niekiedy zmęczone; więc to, co u światowych osób jest naprawdę poświęceniem, dla nas jest potrzebą istnienia, prawie egoizmem. Z tego powodu nasze niby zasługi wobec bliźnich nie są zasługami, jak całoroczna zieloność sosny nie jest jej cnotą w porównaniu z drzewami, które na zimę tracą liście. Z tego powodu człowiek światowy jednym dobrym uczynkiem może zdobyć Królestwo Niebieskie, którego my nie zdobędziemy, nosząc całe życie habit i pielęgnując chorych. Jak ptak rodzi się do latania, tak osoba, mająca kiedyś, za łaską Bożą, zostać szarytką, rodzi się do służenia cierpiącym. Kto tego powołania nie ma w duszy, nie będzie zakonnikiem, choćby go zamurowano w klasztorze. I ty, moja droga, choć jesteś dobra i miłosierna dla biednych, nie zostaniesz szarytką.
Madzia zarumieniła się i spuściła oczy. Ona nie ma po-