Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

ja będę mu gospodarowała i otworzę szkółkę dla dzieci naszych robotników...
— Wybornie robisz, że jedziesz do brata! — zawołała z ożywieniem panna Malinowska. — Zamiast twardego chleba nauczycielki będziesz miała własny dom, możesz wyjść zamąż, a nadewszystko usuniesz się z Warszawy... Nieznośne miasto!... Kiedy chcesz jechać?
— Lada dzień czekam na list od brata. Może za tydzień wyjadę...
— Życzę ci powodzenia — mówiła przełożona, całując Madzię. — Bardzo dobra myśl. A wstąpże do mnie przed wyjazdem i... uciekaj, uciekaj stąd jak najdalej!...
Panna Malinowska pobiegła do kancelarji; Madzia, wracając do domu, zastanawiała się:
„Co to znaczy?... Dlaczego ona każe mi uciekać z Warszawy?... Ach, rozumiem!... Już i ją męczy bakalarstwo, tem więcej dziś, kiedy ze wsi wpadła w chaos... Ale ma słuszność, że Warszawa jest nieznośna...“
Teraz dla Madzi zaczęły się przykre czasy. Już i w drugim domu, z powodu wejścia panienek na pensję, skończyły się lekcje, tak, że oprócz paru godzin z siostrzenicą Dębickiego, Madzia nie miała zajęcia.
Każdego poranku trapiła ją chęć wyjścia, ale — poco i dokąd? Więc siedziała samotna w domu, trwożąc się, że nic nie robi i — czekając na list od Zdzisława.
„Dziś z pewnością przyjdzie — myślała. — Nie było z rana, więc będzie po południu... Nie było dziś, więc jutro...“
Ile razy na trzeciem piętrze pojawił się listonosz, którego kroki już poznawała, Madzia biegła rozgorączkowana do drzwi.
— A do mnie ma pan list?... — pytała. — Do Brzeskiej?
— Niema, proszę pani — odpowiadał listonosz, kłaniając się i uśmiechając.
— To nie może być!... Niech pan poszuka w torbie...