Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjęli od niej trzydzieści tysięcy rubli na zagospodarowanie się...
W tym punkcie mowy Dębickiego Madzia zaczęła się śmiać tak serdecznie, że matematyk otworzył usta niby do ziewania i wykonał kilka bezsensownych ruchów, które, według jego opinji, oznaczały szaloną wesołość.
— Więcej pani powiem — ciągnął Dębicki — machając rękoma jak podskubana gęś, która myśli o lataniu. — Więcej powiem: panna Ada sama durzy się w tym Norskim (wczoraj jeździła na Bielany i dziś znowu wybiera się tam). Panna Ada ubóstwia biednego pana Kazimierza i, jeżeli chce swatać z nim panią, to robi najwyższą ofiarę... Poświęca się dla niewdzięczników!
— Niechże się nie poświęca — odparła Madzia. — Przysięgam panu i gotowa jestem powtórzyć to wobec Ady i pana Kazimierza, że gdyby on był jeden na świecie, jeszcze nie wyszłabym za niego. Były chwile, kiedy zdawało mi się, że kocham się w nim. Ale dziś, poznawszy go bliżej, przekonałam się, że jest dla mnie tak obojętny jak drzewo albo kamień — dodała, rumieniąc się. — Rozumiem, że kobieta nawet dla złego mężczyzny może wszystko poświęcić, zgubić się, ale pod warunkiem, że wierzy w jego zdolności i charakter. Ale ja tę wiarę straciłam.
— Powtórzę Adzie — rzekł Dębicki — o tem, że pani nie kochasz Norskiego. Ale o opinjach o nim zamilczę.
Madzia dała brawo profesorowi i znowu zaczęła się śmiać; jej zaś towarzysz pomagał jej, jak umiał, minami, które miały oznaczać gwałtowny wybuch ukontentowania, a właściwie nie oznaczały nic.