Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

wały?... Nie miałam pojęcia, ażeby taki cichy człowiek zdobył się na coś podobnego...“ — myślała Madzia.
Brat jej wciąż spacerował i mruczał coraz wyraźniej:
— Daję słowo, że pyszny jest ten jegomość!... Djabli wiedzą, poco włóczy się do mojej siostry i mnie, bratu, nie pozwala mówić z nią o tem, co mi dolega?... Za miesiąc, może za tydzień, będę leżał w ciemnej trumnie, w chłodnym kościele, sam... Wtedy wszystkim zejdę z drogi... Ale on już dzisiaj chciałby zrobić ze mnie trupa... Dla głupich konwenansów, wedle których nieprzyzwoicie jest narzekać, on dławi moją indywidualność i przerywa prąd myśli, może ostatni!...
— Pan stanowczo chcesz dostać bzika — odezwał się Dębicki.
— Idźże pan do licha ze swoją psychjatrją! Czyliż gadam od rzeczy?...
— Nie możesz wyjść poza obręb jednej myśli. To jest monomanja.
— Ależ zastanów się pan — mówił zadyszany Brzeski, trzęsąc mu pięściami koło nosa — zastanów się, że ta jedna myśl, to wielka myśl... Przecież w dole, do którego rzucicie moje zwłoki, psuć się będzie już nietylko człowiek, ale cały wszechświat... Wszechświat, który odbija się w moim mózgu, żyje i jeszcze dziś — jest... Ale jutro już go nie będzie... Dla was moja śmierć będzie tylko zniknięciem jednostki, ale dla mnie — unicestwieniem całego świata: wszystkich ludzi, jacy na nim żyją, wszystkich krajobrazów, słońca, gwiazd, całej przeszłości i przyszłości świata... Zrozumże pan: to, co dla was jest zwykłym wypadkiem (dopóki sami mu nie ulegniecie), dla mnie jest powszechną katastrofą; nic nie zostanie z tego, co widzę, com widział i o czem kiedykolwiek myślałem...
— Krótko mówiąc — rzekł Dębicki — panu zdaje się, że po tak zwanej śmierci następuje tak zwana nicość?
Brzeski z uwagą spojrzał na profesora.