Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

ale to mnóstwo miejsca... cała nieskończoność, w której może coś być...
Odpoczął i mówił:
Widzę i teraz ową pustkę bez koloru i bez kierunku, która mnie najokropniej przerażała... Ale wpatrując się w nią śmielej, zaczynam dostrzegać jakieś zmącone kształty... Nie jest to nic określonego, ale już niema tej zabijającej jednolitości, wśród której nic nie mogłoby się utworzyć...
Wszystko to są skutki gawęd twojego Dębickiego.
— Więc zaczynasz przekonywać się?... — wtrąciła siostra.
— Oh, nie!... — żywo zaprotestował. — Jest to bardzo naturalny proces. Na szare i puste tło moich rozmyślań on rzucił garść frazesów, które z konieczności muszą rysować się w mojej wyobraźni... Urządził mnie stary lis!... Od tej pory nie będę mógł pomyśleć o nicości, jak się należy: ile razy zobaczę ją, muszę zarazem widzieć produkta jego bajań...
Chory uspakajał się.
— Madziuś — rzekł stłumionym głosem — gdybym zasnął, zaraz mnie obudź, bo... widzisz... A gdybyś spostrzegła, że przestaję oddychać, schwyć mnie za ramiona i posadź na łóżku... Nawet pryśnij mi wodą na twarz... Jest tu woda?...
W parę minut później spał. Madzia, patrząc na niego, myślała, że niepodobna, ażeby ten człowiek naprawdę był śmiertelnie chory. Jest chory, ale przedewszystkiem zdenerwowany i zmęczony nieregularnem życiem.
Otucha jej wzrosła, gdy Zdzisław, zbudziwszy się około piątej rano, powiedział, że nie pamięta nocy tak doskonale przespanej.
Trochę kaszlał, trochę czuł się znużonym, lecz Madzi to nie dziwiło.
„Jest lepiej, aniżeli myślałam w pierwszej chwili“ — powiedziała sobie.