Około dziesiątej z rana, Zdzisław, z porady Madzi przebrał się od stóp do głów w świeżą bieliznę i nowe ubranie. To wprowadziło go w tak doskonały humor, że zaczął nucić chrapliwym głosem, oświadczył, że ma wilczy apetyt, i kazał podać na śniadanie herbaty, jaj, tudzież surowej szynki.
Lecz, gdy numerowy przyniósł posiłek, Zdzisław wypił jedno jajko, krzywiąc się, a kawałek szynki, który wziął do ust, wyplunął.
— Oto widzisz — rzekł do Madzi — takie jest moje życie. Organizm spala się z nienormalną prędkością, a apetyt nie wypełnia braków.
Zaczął oglądać w lustrze swoją twarz mizerną i zapadniętą, żółtawy język, spieczone usta; następnie, z zegarkiem w ręku, liczył puls i oddechy, a nareszcie — założył pod pachę termometr.
— Kochanie — rzekła Madzia, wieszając mu się na szyi — wezwij doktorów... Mnie się zdaje, że ty jesteś więcej imaginacyjny, aniżeli chory...
— Niech djabli porwą doktorów! — zawołał, odsuwając ją. — Mam ich dosyć... Już opukali mnie i wysłuchali ze wszystkich stron...
— Cóż ci to szkodzi...
— Drażnią mnie... Przemordowałem z dziesięć konsyljów, a kiedy myślę o jedenastem, robi mi się tak, jakbym szedł na rusztowanie...
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.
XVIII.
............