miał powietrze, a tu... wolę zaczekać na tego oryginała... Pierwszy raz w życiu widzę matematyka, który z zimną krwią utrzymuje, że wierzy w nieśmiertelność duszy...
— On naprawdę wierzy i musi mieć jakieś dowody.
— Szczęśliwy — westchnął Zdzisław.
W południe przyszedł do hotelu Dębicki, ubrany w świąteczne szaty. Miał bronzowy surdut, trochę ciasny w plecach, białą pikową kamizelkę, która odstawała zprzodu, i jasno-popielate spodnie z niedużą plamką niżej prawego kolana. W jednej ręce trzymał kapelusz i laskę, w drugiej letni paltot, którego rękaw wlókł się po podłodze.
Na widok pięknie odzianego profesora, oboje Brzescy nie mogli powstrzymać się od śmiechu.
— Aha! — zawołał Dębicki — suchoty ustępują przy siostrze?...
— Wie pan profesor — rzekła Madzia, witając go — że Zdzisław dzisiejszej nocy pierwszy raz spał w łóżku?... Ubrany, ale leżał...
— A co ciekawsze — dodał Brzeski — że na tle pośmiertnej nicości zaczęły pokazywać mi się jakieś kształty... ruch...
— Dosyć prędko — odparł Dębicki.
— Konieczny skutek wczorajszej rozmowy z panem. Zamknięte oczy, w stanie normalnym, widzą tylko ciemność; ale gdy podrażni je jaskrawe światło, wówczas na tle ciemności muszą ukazać się widziadła.
— Dobry znak — rzekł Dębicki. — Dowodzi, że nie zamarł w panu zmysł duchowy.
— Ach, jaki pan dobry!... — zawołała Madzia. — Niech pan jeszcze mówi, jak wczoraj, a jestem pewna, że Zdzisław nawróci się...
Brzeski uśmiechnął się, Dębicki odparł chłodno:
— Poto przyszedłem, ażeby dokończyć wczorajszej rozmowy. Ale muszę ostrzec, moi państwo, że nie mam zamiaru nawracać was. Nie jestem apostołem, ani wy zgubionemi ow-
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.