Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.
XIX.
............

Oboje Brzescy uprosili Dębickiego, ażeby zjadł z nimi obiad. Zgodził się, pod warunkiem, że pozwolą mu zajrzeć do domu, do Zosi.
W godzinę był zpowrotem. Jedli obiad w numerze we troje, a przez ten czas Zdzisław z doskonałym humorem opowiadał im o swojej karjerze przemysłowej, na której mógł zrobić duży majątek i zabezpieczyć przyszłość rodzicom i siostrom.
— Zrobisz jeszcze majątek!... — zawołała z przekonaniem Madzia.
— Phy... — odparł niedbale — może i tak będzie. Pierwej jednak muszę rozmówić się z Tapeinerem.
Madzia z wdzięcznością spojrzała na profesora.
Trudno było o lepszy dowód, że w usposobieniu jej brata zachodzi jakaś korzystna zmiana.
Po obiedzie, na wniosek Madzi, poszli we trójkę do Saskiego ogrodu. Wlekli się jak dziady na odpust, a znalazłszy w alei od Marszałkowskiej ulicy pustą ławkę, zasiedli.
Gdy Zdzisław trochę odsunął się od nich, Madzia szepnęła do Dębickiego:
— Wie pan, on już nie mówi o śmierci...
Brat usłyszał to i odparł:
— Nietylko nie mówię, ale nawet nie myślę. Nie wiem, czy kiedy spotkamy się w innym świecie... Ale przyjemniej myśleć o kwestjach, dotyczących choćby fantastycznej nieśmiertelności, aniżeli o gniciu.