sław leżał na kanapie z przymkniętemi oczyma; przy nim siedziała Madzia i trzymając brata za rękę, wpatrywała się w profesora.
— Nie jesteście państwo zmęczeni? — pytał Dębicki.
— Ależ nie... — zawołała Madzia.
— Przeciwnie — dodał Zdzisław — jesteśmy zaciekawieni... Czuję, że pan zbliża się do jakichś stanowczych dowodów...
— Ma pan rację — rzekł Dębicki — zbliżam się do węzła kwestji. Czy dowody, jakie wam przytoczę, będą nowemi — nie wiem. W każdym razie są mojemi i zapewne dlatego przypisuję im ważność.
A teraz kilka pytań.
Czy zgadzasz się pan, że w całym obszarze naszej wiedzy największą prawdą jest fakt, że — my czujemy, że mamy czucie?...
— Rozumie się — odparł Brzeski.
— Czy zgadzasz się pan, że nasze czucie jest faktem fundamentalnym. To znaczy, że czucie towarzyszy nietylko naszym wyobrażeniom o istnieniu siły, materji, światła, praw, jakie nim rządzą, ale nawet naszym wyobrażeniom o — nieistnieniu tych rzeczy? Wszak możemy myśleć o tem, że świat kiedyś zginie, że jego prawa zmienią się, że pierwiastki chemiczne zostaną rozłożone; lecz, myśląc o tych katastrofach, nie możemy pozbyć się — poczucia naszych myśli. Nawet wyobrażając sobie własną śmierć i nicość, jeszcze robimy to na podstawie czucia; innemi słowy: nawet nicość wyobrażamy sobie na tle czucia...
— No... jużci chyba tak... — mruknął Zdzisław. — Choć pytanie to wydaje mi się zawikłanem...
— Ależ, mój kochany — zgromiła go siostra — nie mów tak!... Cóż w tem jest zawikłanego?
— Dobrze, niech będzie proste.
— Niech pan to pilnie rozważy — nalegał Dębicki. — Ja
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.