Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.
XX.
............

Drugą noc Zdzisław przespał w łóżku, a Madzia na fotelu. Dopiero o piątej zbudził ją kaszel brata. Przybiegła do niego i spojrzała; był spotniały, miał błyszczące oczy i wypieki na twarzy.
— Gorzej ci?... — spytała przestraszona Madzia.
— Skądże znowu?... — odparł spokojnie.
— Kaszlesz...
— Cóżto za kaszel!...
— Masz gorączkę...
— I to głupstwo. Owszem, tak wzmocnił mnie sen, że zaczynam przypuszczać... At, niedołężnieję i tyle!
— Ależ, Zdzisiu — zawołała siostra, ściskając go — właśnie uwierz w to, że musisz być zdrów, a wyzdrowiejesz...
— Może!... — odparł. — Pyszna rzecz leżeć na łóżku... — mówił dalej. — Gdybyś była ze mną w czasie tego podłego zapalenia płuc, nie miałbym dziś awantury...
— Dlaczegożeś mnie nie wezwał?...
— Nie śmiałem. Tyle pisałaś o swojej samodzielnej pracy, tak byłaś szczęśliwą, że nie jesteś ciężarem i nadzwyczajnym dodatkiem w rodzinie (pamiętasz?...), iż byłoby podłością pozbawiać cię tego zadowolenia... Wreszcie, ja sam czułem się dumny z takiej siostry emancypantki...
— Nigdy nie byłam nią... — szepnęła Madzia.
— Byłaś, moje dziecko, byłaś!... — odparł z odcieniem