Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/288

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wie profesor — odezwał się Zdzisław — że dziś wieczór wyjadę do Meranu...
— Bardzo dobrze.
— Ale mnie ze sobą nie chce wziąć... — wtrąciła Madzia.
— Tem lepiej.
— Więc i pan profesor przeciw mnie?... — zapytała z żalem.
— Ale pan profesor winien nam dokończenie swojej teorji — przerwał brat.
— Owszem, dokończę.
— O duszy, panie profesorze... o tej duszy, w którą chcę uwierzyć i... nie mogę!... — zawołał Zdzisław.
— Proszę pana — odparł Dębicki, siadając na fotelu — zapewne słyszał pan o dwu nowych wynalazkach w dziedzinie akustyki. Jednym jest jakiś telefon, rodzaj telegrafu, który przenosi nietylko szmery, ale tony, śpiew i ludzką mowę. Drugim ma być — fonograf — cudacka machina, która jakoby utrwala artykułowane dźwięki na cynfolji, przechowuje takowe i... odtwarza w razie potrzeby!... Wyznaję panu, że każda tych wiadomości w pierwszej chwili rozśmieszyła mnie. Ale gdy przeczytałem opisy tych aparatów, zobaczyłem rysunki, zastanowiłem się... już nie zdumiewają mnie. I nie zdziwiłbym się, gdybym zobaczył na własne oczy ów telefon przenoszący i fonograf — przechowujący mowę ludzką.
To samo z każdą nową prawdą. Z początku przeraża nas, odurza, zdumiewa... A wkońcu przyzwyczajamy się do niej i nawet dziwimy się, że można było wątpić...
— Pan profesor ma zupełną rację — wtrąciła Madzia.
— Tak — odezwał się Zdzisław. — Ale jeżeli dusza różni się od materjalnych zjawisk, w takim razie powinna posiadać jakieś niezwykłe, niematerjalne funkcje.
— Za pozwoleniem... Funkcje duszy są „zwykłe“ — dla nas; ale zarazem są i niematerjalne. Naprzykład. Wie pan, że nasze oko podobne jest do kamery fotograficznej, zamknię-