Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/305

Ta strona została uwierzytelniona.

ski, gejzery. Z jednej wybuchają słupy wody gorącej, z innych kłęby pary: jedne mają kształt rozłożysty, inne wysmukły; niektóre są podobne do wachlarzy, a jeden do skrzyżowanych mieczów. Nad każdym unosi się welon mgły, na którym promienie słońca malują tęczę.
Gdybyś przeszła w całej długości tę fantastyczną dolinę, spotkałabyś niezliczone gejzery, dymiące jeziora, sadzawki gorącej wody. Słyszałabyś podziemne grzmoty, widziałabyś jedną górę czerwoną, drugą z szafirowego szkła... Gdyby zaś przyszła ci ochota wykąpać się, znalazłabyś szczególnego rodzaju łazienkę. Składa się ona z kamiennych wanien, niby jaskółcze gniazda przylepionych do skały, mających na każdem piętrze inną temperaturę wody!
— Co ty opowiadasz?...
— Opisuję ci pusty kraj, w Północnej Ameryce, nazywany Parkiem Narodowym. Jest to ziemia cudów, którą — tam najpierwej zwiedzę, a i ciebie oprowadzę, gdy połączymy się... Chciałabyś odbywać ze mną takie podróże? — spytał, obejmując ją.
Madzia zarzuciła mu rękę na szyję.
— Ale i Dębicki będzie z nami — rzekła.
— Naturalnie. On nam otworzył drzwi do tych krajów.
— I... i wiesz, Zdzisław, kogo jeszcze weźmiemy?... — spytała, kryjąc twarz na ramieniu brata. — Pana Solskiego... Szkoda, że go nie znasz.
— Ach, to ten magnat, który ci się oświadczył? Ciekawym, dlaczego nie przyjęłaś go.
— Byłam... obłąkana... Czy ja wiem zresztą!...
— Ale teraz wyszłabyś...
— Nigdy!... — zawołała. — Teraz myślę tylko o tem, ażeby być przy tobie.
Zdzisław wzruszył ramionami. Człowiek, który spogląda w twarz wieczności, traci instynkt do miłosnych powikłań, a przynajmniej mało go obchodzą.