Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/309

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale Madzi list ten nie pocieszył; przypomniał, że jej brat naprawdę był w Warszawie i że jest ciężko chory.
Zbudziło się w niej mnóstwo uczuć przykrych. Poczęła wyrzucać sobie, że Zdzisław wyjechał bez opieki; chciała gonić za nim i towarzyszyć mu, ukryta w innym wagonie. To znowu przypomniało się jej, że nic nie robi, i truchlała na myśl, że ma przed sobą kilka dni bez celu i zajęcia, długich, pustych, zatrutych niepokojem.
„Gdyby to można przespać, albo gdzie wyjechać!...“
Około drugiej stróż przyniósł jej bilet wizytowy z napisem: „Klara z Howardów Mydełko.“
— Ta pani — rzekł stróż — pyta się, czy ma tu przyjść?...
— Ależ proście... proście!...
„Mydełko?... — mówiła do siebie Madzia. — Wszakże to plenipotent Solskich... I panna Howard wyszła za niego?... Naturalnie! bo skądżeby to drugie nazwisko?... Aha, prawda, ona go tak wychwalała... Rozumny człowiek, uczciwy, ale... te nogi krzywe!...“
Szeroko otworzyły się drzwi i weszła — niegdyś panna Howard. Miała czarną, jedwabną suknię, z długim ogonem, na szyi złoty łańcuch do zegarka, na twarzy tę samą jednostajną różowość, na płowych włosach mały, koronkowy kapelusz.
— Wybacz, panno Magdaleno — mówiła zmęczona — że przysłałam ci stróża... Ale ja teraz muszę wystrzegać się chodzenia... Jestem przecie mężatką...
— Winszuję... winszuję!... — zawołała Madzia, całując ją i sadowiąc na kanapce. — Kiedyż to się stało?... Nikogo pani nie zawiadomiła.
— Już od czterech dni nie należę do siebie — odparła pani Klara. Spuściła jasne rzęsy i usiłowała jeszcze więcej zarumienić się, ale było to niepodobieństwem. — Braliśmy ślub u Wizytek, w najściślejszem incognito, o siódmej rano i... od tej chwili zaczęło się dla mnie nieprzerwane pasmo szczę-