Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/311

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech ich Pan Bóg ma w swojej opiece! — odparła Madzia. — Zresztą, za kilka dni wyjeżdżam do brata, więc plotki nic mnie nie obchodzą.
— Wyjeżdża pani? — zapytała młoda mężatka innym tonem. — Powiedz mi pani... ale powiedz szczerze: czy naprawdę gniewasz się na Adę Solską?...
— Ja?... — krzyknęła zdziwiona Madzia. — Ależ ja ją zawsze kocham...
— Domyślałam się tego, znając serce pani. A... gdyby panna Ada przyszła tu?...
— Czy może pani pytać?...
— Rozumiem. Ada widocznie ma jakiś ważny interes do pani, ale ten safanduła Dębicki nie chce w nim pośredniczyć... Nie wiem, o co chodzi... Jednak domyślam się, że Ada będzie żądała od pani jakiegoś załagodzenia stosunków między nią i bratem.
— Ja mam łagodzić stosunki między nimi?
— Nie wiem, nic nie wiem, droga panno Magdaleno, tylko — tak mi się wydaje... Ada zaręczyła się z panem Norskim (co za szalone szczęście ma ten chłopak!), zawiadomiła pana Stefana, ale... zdaje mi się... że dotychczas nie otrzymała odpowiedzi i jest w strachu...
— Cóż ja na to poradzę?
— Nie wiem... nie rozumiem i proszę nic nie wspominać o moich domysłach. W każdym razie, czy mogę powtórzyć słowa pani pannie Solskiej?
— Ona zawsze wiedziała, że ją kocham — odparła Madzia.
Ponieważ w tej chwili wezwano Madzię na obiad, więc pani z Howardów Mydełko pożegnała ją bardzo czule, prosząc o sekret i — o nienarażanie się na ludzkie języki.
Rozmowy stołowników, biegania służby, kuchenne swędy i lamenta pani Burakowskiej tak zmęczyły Madzię, że wyszła do Saskiego ogrodu.