Madzia nazajutrz poszła do św. Kazimierza, gdzie matka Apolonja powitała ją wykrzyknikiem:
— Jak ty wyglądasz, moje dziecko?... Musisz być chora...
Wówczas Madzia opowiedziała staruszce swoją historję z kilku dni ostatnich. Kiedy opisywała nagłe ukazanie się brata i jego rozpacz wobec bliskiej śmierci, usta zakonnicy przycięły się, a w fizjognomji odmalowało się gniewne niezadowolenie. Ale gdy Madzia przeszła do wykładów Dębickiego, które uspokoiły jej brata, na twarzy matki Apolonji ukazał się pobłażliwy uśmiech. Staruszka wysłuchała do końca i rzekła:
— Dobry to musi być człowiek, ten profesor, ale poco on się tak męczył dowodzeniami?... Przecie to, że jest Bóg i życie wieczne, czuje każdy, byle miał odwagę rozmówić się z własnym rozsądkiem.
Potem, opowiedziawszy swoją przygodę w Saskim ogrodzie, Madzia prosiła zakonnicy, ażeby jej pozwolono przesiadywać w ogrodzie zakładowym.
— To tylko parę dni — mówiła Madzia — bo Zdzisław wezwie mnie zagranicę. Ale chciałabym się trochę wzmocnić.
— Moje dziecko — odparła staruszka, całując Madzię — przychodź, ile razy chcesz i na jak długo chcesz. Tylko znudzisz się, bo my jesteśmy zajęte. Niema nawet książek, które mogłyby cię rozerwać...
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/314
Ta strona została uwierzytelniona.
XXII.
OCZEKIWANIE.