Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/319

Ta strona została uwierzytelniona.

pękły. Ale jak tu opuścić rodziców, a nadewszystko brata, dla którego jej opieka była sprawą życia i śmierci?...
Dopiero chłodniejsza rozwaga przypomniała jej, że walczy ze złudzeniem.
Nikt jej przecie nie zachęca do wyrzeczenia się rodziny; nawet sam autor tej dziwnej książki zaleca tylko zmianę obyczajów i zerwanie z ziemskiemi namiętnościami.
Jeszcze raz odwróciła kartki i znalazła:
„Wspieraj mnie, Panie Boże mój, w dobrem przedsięwzięciu i świętej służbie Twojej: daj mi dziś dobrze zacząć; niczem bowiem jest, co dotychczas czyniłam.“
— Tak!... — myślała Madzia — pensja, lekcje, sesje w stowarzyszeniu kobiet, to wszystko nic... Trzeba zmienić obyczaje, wyrzec się namiętności i życie poświęcić Zdzisławowi... Gdybym rok temu pojechała do niego, byłby zdrów... Niechby sobie drwili, że jestem na łasce brata i że nie pracuję samodzielnie...
Kilkugodzinna z nadzwyczajną książką rozmowa, której towarzyszył szmer drzew, szelest przelatujących ptaków, albo pobożne pieśni wychowanek sierocego zakładu, doskonały wpływ wywarła na Madzię. Ukoiło się nerwowe rozdrażnienie, a jego miejsce zajęła pełna tęsknoty nadzieja. Zdawało się Madzi, że na nią i na cały świat spada subtelna mgła, w której rozpływają się wszystkie troski ziemskie i z poza której wynurza się nowy horyzont, pełen jasności i spokoju.
Przypomniała sobie widziany kiedyś obrazek. Było tam pole, zarosłe wiosennemi kwiatami, i gaj; po polu przechadzały się święte kobiety, a pod gajem Matka Boska, siedząc na zydlu, przędła nić ludzkich pokoleń. Madzia miała jakby przeczucie, że lada chwilę znajdzie się na owem polu, gdzie każde mgnienie oka wydaje się szczęśliwą wiecznością, a wieczność — mgnieniem oka.
„Zapewne niedługo umrę“ — pomyślała bez żalu.
Około drugiej wróciła do domu. Pani Burakowska powie-