Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/321

Ta strona została uwierzytelniona.

— I jesteś szczęśliwa? — zapytała Madzia.
— Ach, nawet mnie nie pytaj... Jestem tak szczęśliwa... tak strasznie szczęśliwa, że ciągle boję się... Zdaje mi się, że umrę... że nigdy się nie pobierzemy... że panu Kazimierzowi odnowi się rana... Ale najwięcej boję się Stefka!... Już tydzień, jak napisałam mu o wszystkiem i — nie mam odpowiedzi... Ty pamiętasz, jak on nie lubił Kaz... pana Kazimierza?... Boże, z jaką ja trwogą czekam na jego przyjazd!... Powiadam ci, że gdyby między nimi doszło do nieporozumień, zabiłabym się.
— Dajże spokój — przerwała Madzia. — Ostatecznie masz prawo wyjść za kogo ci się podoba.
— Aaa... prawo! Niby ty nie znasz Stefka. Co jego obchodzą czyjeś prawa, jeżeli on ich nie uznał? Ach, gdybyś ty sprowadziła się do mnie...
— Ja?...
— Mój Madziuś — mówiła podniecona Ada — poco mamy udawać... Wiesz, jak cię kochał Stefek... a ja dodam, że kocha cię do dziś dnia, może nawet bardziej... Gdybyście się pogodzili... gdybyś wyszła za niego, on, pod wpływem radości, przebaczyłby mi moje przywiązanie do Kazimierza...
Madzia rumieniła się i bladła; wzruszenie jej nie uszło uwagi Ady.
— Nie zapieraj się!... — zawołała panna Solska — mój brat nie jest ci obojętnym. A jeżeli tak, więc... musisz wyjść za niego, musisz... musisz...
I zaczęła ją całować po rękach.
Madzia cofnęła ręce i odparła:
— To nie może być...
Ada przeszyła ją skośnemi oczyma.
— Więc chyba kochasz pana Kazimierza?... — spytała.
— Spojrzyj na mnie — odparła Madzia, spokojnie wytrzymując jej pałający wzrok.
— Więc dlaczego nie chcesz wyjść za Stefka?...