— Wiesz chyba — rzekła Madzia po chwili — że i ja mam brata... ciężko chorego... Lada dzień wezwie mnie i pojadę zagranicę... a do końca życia muszę go pielęgnować...
— A któż ci broni czuwać nad bratem, nawet po wyjściu za Stefka?... Może myślisz, że on przeszkadzałby ci?... Nie!... Słuchaj, Madziuś: jedź teraz do brata zagranicę, a my wszyscy — Stefek, pan Kazimierz i ja, podążymy za wami. Gdziekolwiek każą osiąść twemu bratu, my tam osiądziemy: w górach, czy we Włoszech, nawet w Egipcie... A gdyby go lekarze skazali na dłuższą podróż morską, to... jeszcze i tam będziemy razem. Przecie pan Kazimierz także potrzebuje odzyskać siły, a Stefek i ja przepadamy za podróżami... No, więc powiedz tylko słówko... jedno maleńkie słówko: tak — a uszczęśliwisz Stefana i... nas oboje... No, powiedz... no...
Mówiąc to, panna Solska tuliła się do Madzi.
— Powiedz: tak... powiedz...
Madzi żal się jej zrobiło.
— Zastanów się, Adziuś, czy mogę myśleć o czemś podobnem? — odparła. — Mnie serce pęka na myśl o biedaku, który... gdzieś tam... leży samotny w gorączce, może... bez nadziei, a ty mi każesz... Powiedz, gdybyś na serjo stawiała mi podobne żądanie, czy nie byłoby to okrucieństwem?... Ja już i tak jestem nieszczęśliwa...
— Masz słuszność — odparła Ada poważnie. — Dziś mówić o tem, byłoby egoizmem z mojej strony... Ale kiedyś... mam w Bogu nadzieję...
Madzia, milcząc, siedziała ze spuszczonemi oczyma.
— Cóż robisz, powiedz mi?... — rzekła nagle panna Solska, ażeby zmienić temat rozmowy.
— Czekam na listy od brata... na telegram, którym mnie wezwie... A tymczasem chodzę do szarytek.
— Poco? — zapytała zdziwiona Ada.
— Siedzę u nich w ogródku, ażeby trochę odpocząć na świeżem powietrzu, i czytam Tomasza à Kempis.
Strona:PL Bolesław Prus - Emancypantki 04.djvu/322
Ta strona została uwierzytelniona.